
SZELKI ASEKURACYJNE!!!
Ostatnio dostałam od jednego z czytelników mojego bloga link, który informował o wypadku na stoku. Oczywiście szybko otworzyłam i przeczytałam artykuł. Aż mną szarpnęło, gdy przeczytałam, że dziewczynka była połączona, czy też przywiązana do ojca liną, a w dziewczynkę uderzyła dorosła narciarka. Dziewczynka trafiła do szpitala z urazami miednicy a przed nią długa hospitalizacja. Niestety z artykułu nie wynika jak wyglądał wypadek, więc nie będę go analizować. Jedynie moja głowa stworzyła już różne obrazy, gdy wyobraziłam sobie dziecko przywiązane liną do ojca.
Czytelnik zasugerował, abym napisała coś na temat szelek w jakich dzieci czasami jeżdżą z rodzicami na stoku.

Zacznę od tego.
JEŻELI NIE JESTEŚ BARDZO DOBRYM NARCIARZEM, NIE DOPINAJ DO SIEBIE W ŻADEN SPOSÓB NA STAŁE UCZĄCEGO SIĘ DZIECKA!!!!!
Niestety, jeżeli sami nie potrafimy dobrze jeździć, zatrzymać się w dowolnym momencie, lub sami nie kontrolujemy dobrze prędkości, takie szelki nic nie pomogą. Nie nauczą jeździć ani Ciebie ani Twojego dziecka a tym bardziej nie uda Ci się w nich kontrolować nikogo ani niczego.
To brzmi jak katastrofa. W ogóle na nartach nie spinajcie się z innymi osobami. Narty zostały stworzone do samodzielnego poruszania się!!!
SZELKI ASEKURACYJNE!!
Zaznaczam to dużymi literami. Te szelki nie służą do nauki, tylko do asekuracji. Można nimi holować młodego narciarza biegowego. Możemy w ten sposób podholować dziecko, gdy zdarzy nam się jakieś podejście do np. wyciągu. Ewentualnie mogą nam pomóc podnieść dziecko ze śniegu, co jest raczej mało komfortowe dla dziecka.
Szukałam producentów tego typu sprzętu. Firma SWIX – na pewno ją dobrze znacie, ma w swojej ofercie takie szelki. Wybrałam ich opis celowo, jakoś bardziej ufam im niż opisom NO NAME-ów. W ich opisie nie znajdziecie niczego, co potwierdzałoby, że szelki te służą do nauki.
Cytuję:” Harness to pull or control kids skiing, For XC or Alpine skiing, For parents with kids 3-5yrs, Easier and safer to go skiing
The Swix Harness enables an adult to control a child’s descent when alpine skiing, and to assist a child by towing during cross country skiing. The Tow Strap is suitable for children between 2 and 5 years of age. The Swix Tow Strap includes a children harness and a carrying pouch for the 5.5 meter (6 yard) strap having a hook on each end to connect a child with a grown-up. The tow strap is designed with the addition of shock cords to ease sudden movements while towing.”
W moim dowolnym tłumaczeniu brzmi to mniej więcej tak:
Szelki służą do wyciągania lub kontrolowania małego narciarza. Do nart XC, czyli biegówek i do nart alpejskich. Dla dzieci w wieku od 3-5 lat. Łatwiej i bezpieczniej na nartach. Uprząż Swix umożliwia dorosłym kontrolować dziecko podczas zjazdów na nartach alpejskich czy zjazdowych, i do pomocy dziecku podczas holowania w narciarstwie biegowym. Pasek pasuje na dzieci w wieku 2-5 lat.
Pasek ma uprząż, torbę do przenoszenia i pasek o długości 5,5 metra (6 jardów) z haczykiem na obu końcach, aby połączyć dziecko z dorosłym. Taśma posiada „szoki”, aby ułatwić nagłe ruchy podczas holowania.”
Te „szoki” to jak na mój gust to elastyczne czy też rozciągliwe fragmenty, aby wyeliminować szarpnięcie.
Nie ma tu ani słowa o nauce jazdy.
Szukałam dalej. Firmy piszą na temat takich szelek używając następujących sformułowań: „ pasy asekuracyjne dla dzieci, które potrafią jeździć”. Inna firma informuje, że są dla dzieci „ które potrafią zjeżdżać”.
Szukałam jeszcze czegoś ciekawego. Popatrzyłam na forum. Znalazłam jedno zdanie, które mnie powaliło. Uciekłam z forum i zaczęłam szukać dalej. Pani poprosiła o pomoc w doborze szelek, sama od kilku lat nie miała nart na nogach. Dopytywała też jaki model wybrać czy montowane w pasie, czy może całą kamizelkę lub montowane do butów. Jeju!!! Jak to szelki montowane do butów? Przecież jakiekolwiek szarpnięcie, pociągnięcie spowoduje natychmiastowy upadek. To jak podstawić komuś nogę, zabrać grunt spod nóg….. Zaczęłam szukać w Internecie. Na szczęście nie znalazłam czegoś takiego, więc mam nadzieję, że ta Pani się przejęzyczyła.
Nie zaprzeczam sama takie szelki zakupiłam, ale bardzo szybko je porzuciłam. Już wszystko tłumaczę.
Modele szelek asekuracyjnych. Pierwsze są zakładane tylko w pasie. Znalazłam jeszcze takie trochę przypominające uprząż wspinaczkową, w tali jest pasek a dwa inne paski przechodzą pomiędzy nogami. Trzecie jakie znam, to cała kamizelka zakładana na tułów dziecka. Szelki, o których pisałam wcześniej posiadają od razu torebkę, w której mieści się lina i posiadają amortyzatory, by niwelować szarpnięcia, co wydaje się być fajnym pomysłem.
Gdy sama kupowałam szelki, to wybrałam te na cały tułów. Wydawały mi się najbezpieczniejsze. Kamizelka przylega do dziecka, nic jej nie sterczy i nie odstaje.
Zakładałam je mojej córce, która potrafiła już jeździć i tylko wtedy, gdy jechaliśmy większą grupą i to na duży wyciąg. Użyję dziwnego porównania. Jednak traktowałam te szelki jak smycz, aby córka nie odjechała, gdy akurat reszta grupy będzie robiła przerwę w jakimś barze. Moja córeczka bardzo lubiła jeździć i niestety, ale przerwy były mało satysfakcjonujące. Trzymałam ją wtedy krótko, co niekoniecznie jej się podobało. Najbardziej lubiła jeździć sama ja za nią, albo przed nią, by wyznaczać jej tor jazdy. Nigdy nie zakładałam szelek na „oślej łączce”. Te małe górki są specjalnie takie małe i z małymi nachyleniami, żeby uczyć się samodzielności na nartach. Ciągła kontrola odbiera możliwość sprawdzenia, jak i kiedy narty się zachowują. Dziecko nie ma możliwości spróbować czy potrafi zwolnić, ponieważ jest zwalniane przez kogoś.
Poza tym bardzo ważną narciarską umiejętnością jest utrzymywanie równowagi. Najczęściej osoba, która takie szelki trzyma potrafi nerwowo zareagować na ukształtowanie terenu. Lekkie szarpnięcie powoduje utratę tej równowagi. Nie służy też jazda, gdy taśma łącząca nas z dzieckiem jest cały czas napięta. Dziecko szukając swojej równowagi odchyla się do tyłu. Czasem widziałam na stoku, gdy taśma łącząca była podpięta do kamizelki czy paska, tylko z jednej strony. To też źle. Wtedy można zobaczyć, że dziecko np. ciągle skręca w jedną stronę. W drugą po prostu nie może, bo rodzić ciągnie za taśmę.

Inna sytuacja. Rodzic pomyśli sobie, że potrzebuje się zatrzymać. Nie uprzedzi o tym fakcie dziecka, lub ono tego nie usłyszy. Widzimy więc, szarpnięcie, rodzic stoi, dziecko leży i jeszcze dostaje ochrzan, że się wywróciło. I jak tu pokochać narciarstwo?
Inaczej. Rodzic jedzie za dzieckiem i nagrywa film, który za chwilę wrzuca na FB, aby pochwalić się z jakiej wysokiej góry jeździ już jego pociecha. No i właśnie- czy jeździ?
Ciężko to nazwać jazdą. Jest to mocowanie się nie tylko z terenem ale i dodatkowym przeszkadzaczem. Dziecko jest wspaniałym naśladowcą. Jeżeli my ciągle jeździmy za nim, to kogo ma podglądać. Skąd ma wiedzieć jak powinno się jechać?
Instruktor i szelki.
Takie COMBO widziałam raz w życiu. DRAMAT.
Wybraliśmy się ze znajomymi na wyjazd, koleżanka oznajmiła, że dzieci mają już umówione lekcje z instruktorem. Pomyślałam fajnie. Dzieci szybko ogarną, będziemy się częściej spotykać na stoku.
To, co zobaczyłam, przerosło mnie. Zrobiłam kumpeli niemal awanturę, że ma natychmiast zabrać córkę od tego instruktora. Ale stwierdziła, że da mu szanse.
Pierwsze spotkanie wyglądało tak. Dziewczynka została zapięta w narty i od razu pojawił się pan instruktor w kombinezonie koloru bordo, pamiętającym chyba czasy mojego dziadzia. Do tego miał zawodniczy kask, a gębę ukrywał pod zawodniczą gardą. Sam miał kask cały zabudowany i nie wszystko słyszał, co się do niego mówi. Przywitał się z Dziewczynką po czym zapiął takie właśnie szelki. Wywiózł talerzykiem na górę. Postawił i kazał jechać.
Patrzyłam i nie wierzyłam. Ona go nie słyszała, więc się wywracała, ładnie wstawała instruktor rozplątywał szelki i tak lekcja mijała. Bez żadnych konkretów, instrukcji, wytłumaczenia, oswajania ze śniegiem, sprzętem, bez żadnego pokazu.
Jeździłam dość blisko, ale nie wtrącałam się, – skoro kumpela nie chce.
Po pół godziny, instruktor oddał Dziewczynkę i powiedział, że nic z tego nie będzie, proszę się odezwać za rok.
SZOK. A i jeszcze dodał, że wyciągiem nie nauczy się jeździć, bo jest za słaba i za wątła. Odpiął szelki i pojechał do kolejnego nieszczęśnika.
Podziękowałyśmy instruktorowi, młodą do szkolenia przejęłam ja.
Chwila przerwy była tu obowiązkowa. Więc trochę śnieżek, spadło mi na głowę przy świetnej zabawie. Razem z Dziewczynką i moimi córkami zaczęłyśmy skakać przez, poukładane w tor przeszkód, narty itd. Powiedziałam Dziewczynce o co chodzi z talerzykiem i użyłam kijka, aby wszystko zademonstrować. Załapała. Spokojnie podeszłyśmy do wyciągu. Poinformowałam Pana z obsługi, że to pierwsza samodzielna próba. Pan się uśmiechną powiedział Jej żeby się nie martwiła i, że każdy kiedyś tak samo zaczynał. Ja zapewniłam Ją, że pojadę za Nią i w razie czego jak upadnie pomogę Jej się pozbierać. Przed Nią pojechały kolejno moje córki, dzięki czemu mogła popatrzeć co ma robić. Pojechała. Za pierwszym razem. Bez wywrotki i na samą górę, niewielkiego wyciągu. Uśmiech na górze mówił wszystko. Dalej szkolenie poszło jak z płatka. Dziewczynka była bardzo pojętna. Po 10 zjazdach jechała po moich śladach nie gubiąc ich. Znów przerwa. Jednak chciała jeszcze. I tak, jeszcze w tym samym dniu jeździła razem z moimi córkami, które jej wszystko mówiły a ja patrzyłam tylko z boku do pomocy.
Nie odbiegłam od tematu. Dałam Wam szansę, żebyście ocenili Sami, czy takie szelki są naprawdę skuteczne do nauki.
Jeszcze jedna istotna rzecz. Kiedy już zdecydujecie się na jazdę z szelkami asekuracyjnymi musicie się napracować. To nie jest tak, że ustawicie na jedną długość i już. Trzeba nimi pracować. Przede wszystkim lina, szelka jakkolwiek to nazwiecie MUSI być luźna. Nie możecie w żaden sposób ingerować, aby nie zaburzać równowagi jeżdżącego w nich dziecka. To ciągłe skracanie i luzowanie. Jak na żaglówce pracuje się żaglem, raz się go wybiera raz luzuje. Tu trzeba zrobić tak samo. Więc Wy musicie bardzo dobrze jeździć na nartach, aby swoimi słabymi umiejętnościami nie przeszkadzać. Jeżeli dziecko skręci Wy też musicie. Jeżeli przyspieszy, Wy też musicie przyspieszyć. Nie zwalnia się dziecka hamując smyczą. Tylko słowem. Na słowo musi być odpowiednia reakcja. W ten sposób nauczycie dziecko samodzielności na stoku. Wy macie mówić do dziecka, aby wiedziało co ma robić. Poza tym, lina zawsze musi być wypięta, gdy idziecie na wyciąg lub na krzesła. Nie możemy pozwolić na to, aby lina zaplątała się i zaczepiła w krzesła, talerzyk czy orczyk.

No i jeszcze jedno, nie zaplątujemy liny mocno wokół dłoni. W razie, gdyby ktoś pomiędzy Was wjechał, trzeba ją szybko puścić i to najlepiej wyrzucić do góry, aby nadjeżdżający narciarz nie pociągnął dziecka za sobą.
Ja radzę dobrze przemyśleć zakup szelek, bo można nimi nauczyć złych nawyków, które potem ciężko wyeliminować. Główne, to jazda na tyłach i pozycja „kiblowa”, rotacja ciała w jedną stronę, skręty ciągle w jedną stronę, a co za tym idzie nierównomiernie obciążane mięśnie nóg. Potem zawsze lepiej skręca się w jedną stronę. Ciągła jazda z odwróconym do stoku tułowiem, co też nie jest pożądaną pozycją narciarską.
Zrobicie oczywiście jak uważacie i jak Wam wygodnie,, jednak dobrze się zastanówcie, czy nie lepiej poświęcić jeszcze dwa dni na „oślą łączkę”, niż potem walczyć z eliminacją głupich i niepotrzebnych błędów. Jeżeli potrzebujecie takich szelek bo będziecie podchodzić gdzieś pod górę i to Wam ułatwi życie ok. Jednak do nauki jazdy NIGDY!!!
JESZCZE JEDNO.
Jeżeli już zdecydujecie się na szelki, to jak najszybciej postarajcie się je wyeliminować. Pamiętajcie dziecko ma być samodzielnym narciarzem a nie wleczonym na siłę tobołkiem.
Czekam na Wasze komentarze. Podzielcie się swoimi doświadczeniami z używania szelek. Swoimi obserwacjami, jak robili to inni. Te treści będą bardzo istotne dla innych.
Dziękuję.
[…] https://magiasniegu.pl/?p=560 […]