RODZINNE NARCIARSTWO – OTO MY.

RODZINNE NARCIARSTWO – OTO MY.

6 października 2019 Off By Magda D.

Niedługo minie rok jak prowadzę tego bloga. Jakoś do tej pory nie było czasu i nie podzieliłam się z Wami naszą historią. Ciągle się tylko wymądrzam jak zakładać kijki, jak dobrać lub wyprać odzież i takie tam…

Jednak, tak naprawdę, gdyby nie moja ekipa nie byłoby bloga o rodzinnym narciarstwie.

Oto moja ekipa.

Mój mąż Jurek. Zaczął jeździć na nartach kiedy się poznaliśmy. Jakby nie było, jego zamiłowanie do nart początkowo było mało oczywiste. Jeździł, ale chyba tylko dla mnie. Najważniejsze było, że próbował. 😊

Potem na świat przyszła nasza pierwsza córeczka – Zuzanna. No cóż- najpierw musi nauczyć się chodzić.

Dokładnie dwa lata później urodziłam Martynkę. Znów to samo. Marti też najpierw musi nauczyć się chodzić. Gdy dziewczyny swobodnie poruszały się po świecie na własnych nogach, a ja coraz bardziej tęskniłam za dobrze znanymi mi podróżami i oczywiście nartami zaczęłam już marzyć o wspólnym zimowym wyjeździe. Jednak wciąż dziewczyny były za małe. Ja tęskniłam, mój mąż pewnie średnio, a dziewczynki jeszcze nie wiedziały o chodzi. To dopiero niezła drużyna.

rodzinny team – ważna rzecz

W międzyczasie Zuza dostała od babci swoje pierwsze plastikowe nartki. Kojarzycie- te dopinane do butów koszmarki? Spoko, ale doceniłam ten gest. Coś narciarskiego zaczęło się tlić w tej małej duszyczce.

Rok później już nie było zmiłuj. Martynka miała dwa i pół roku Zuza cztery i pół. To był świetny moment dla starszej Zuzy jednak dla małej Marti- hmmm?

Zaczęłam kompletować miniaturowy sprzęt, co uwierzcie mi, zaledwie 10 lat temu, a jednak nie było to takie łatwe. Pojechaliśmy na tydzień do Wierchomli Małej. Z mojego punktu widzenia i perspektywy czasu, to był naprawdę dobry wybór. Mieszkaliśmy przy samym stoku. Do oślej łączki na piechotkę było ok. 500 metrów. Śniegu było sporo, pogoda była piękna i w ogóle wszystko sprzyjało rozpoczęciu narciarskiej przygody. Fajna szkoła narciarska i instruktor idealny dla moich dziewczyn. Ja niestety mimo, że jestem instruktorem wymiękłam po pierwszych 30 minutach. Dziewczyny w ogóle mnie nie słuchały. Kłóciły się w kółko, która ma jeździć, ponieważ ja z pełną premedytacją w pierwszy narciarski dzień zabrałam tylko jedną parę nart.

Nie no, po prostu team- marzenie.  Kolejnego dnia musieliśmy pożyczyć drugie malutkie nartki. Dokładnie tak wyglądały nasze początki. Pełen chaos.

Potem rozwijaliśmy nasze umiejętności narciarskie. Apetyt dziewczyn na coraz dłuższe wyciągi i coraz wyższe góry był ogromny. Nawet mój mąż polubił narciarstwo, gdy zobaczył, że jego kochane córeczki tak lubią narty. Coraz częściej pojawiała się w mojej głowie myśl: TO SIĘ UDA. No i się udało. Mam cudowną narciarską drużynę, z której jestem dumna. Nasze narciarskie wyjazdy przynoszą nam satysfakcję. A mnie oprócz tego, przyniosły pomysł na bloga o rodzinnym narciarstwie. Mam nadzieję, że Wy też macie swoje, najlepsze na świecie, narciarskie rodzinne drużyny. Jeżeli jeszcze nie rozpoczęliście rodzinnej narciarskiej przygody lub macie pewne obawy, porzućcie je i już najbliższej zimy rozpocznijcie zimowe podróże. Jeżeli macie pytania jak rozpocząć projekt „rodzinne narciarstwo”- piszcie w komentarzach. Z największą przyjemnością będę odpowiadać na wszelkie pytania i rozwiewać wątpliwości. Bo sama już wiem, że warto.

Spodobało Ci się? Daj znać innym!