
BIESZCZADZKI EKSPRES.

Bieszczady to najdalej na wschód wysunięte pasmo górskie Polski. Bieszczady- dobrze znane? Wciąż przez wielu nieodkryte. W jakiś magiczny i tylko sobie znany sposób wciąż opierają się człowiekowi. Zachwycają i śmiem twierdzić, że łapią w swe sidła wszystkich. Każda pora roku jest tu inna, przez co Bieszczady można ciągle odkrywać na nowo. Może to CZADY* powodują taki stan rzeczy? Kto wie? Tu zawsze jest sporo do robienia. (na końcu tekstu zamieszczam legendę bieszczadzką- koniecznie przeczytajcie to tajemnica CZADÓW się rozwikła). 🙂
Wiosna przywita Was trekkingiem, który trwa do późnej jesieni. Latem żeglarstwo i lotnictwo. A to dopiero namiastka tego, co oferują Bieszczady. Jedna z piosenek zespołu GRZANE WINO pt.:”Boskie Góry” głosi, że „ TO DLA SIEBIE BÓG STWORZYŁ BIESZCZADY”. Na całe szczęście podzielił się nimi również z narciarzami.
Zapraszam Was na BIESZCZADZKI EKSPRES. To wspaniały pomysł na szybki narciarski weekend w Bieszczadach.
Dwa dni, dwa stoki, za to mnóstwo niezapomnianych wrażeń i wspomnień gwarantowane.
Jako, że mamy do dyspozycji dwa dni proponuję udać się do Ustrzyk Dolnych. Na rozgrzewkę stoki Gromadzynia. To ośrodek narciarski na północnym zboczu góry Gromadzyń (655 m n.p.m.).
Wyposażony jest w dwa wyciągi orczykowe (dwuosobowe) o długości 700 m, a także wyciąg talerzykowy o długości 300 m oraz 200 metrowy wyciąg mały. Narciarze mogą zjechać trzema trasami o długościach 900, 800, 750 metrów. Ta ostatnia posiada homologację FIS na slalom. Stok jest oświetlony i zawsze dobrze przygotowany. Choć na sezon 2019-2020 szykuje się powiększenie ośrodka o wyciąg krzesełkowy. To nie tylko obiecanki. Kamery on-line ze stoku pokazują dokładnie, że wyciąg krzesełkowy już stoi- BRAWO WY!!! Na dowód zamieszczam zdjęcie ze strony Gromadzynia.

Ja już nie mogę się doczekać, aby przejechać się nowymi czteroosobowymi kanapami. Jeszcze dodam, że to tu odbywają się co sezon zawody narciarskie, które stoją na wysokim poziomie. Przyciągani emocjami narciarze-zawodnicy uraczeni są zawsze perfekcyjnie przygotowanymi trasami a oprawa zawodów jest na iście światowym poziomie. Na miejscu można uraczyć się ciepłym posiłkiem i rozgrzewającym napojem w kameralnej drewnianej chacie o typowo Bieszczadzkim klimacie.

Na drugi dzień BIESZCZADY EKSPRES oczywiście Laworta. Oddalona od Gromadzynia o zaledwie trzy kilometry znajdująca się na zboczach góry Kamienna Laworta 769 m.n.p.m.
Do dyspozycji narciarzy jest wyciąg o długości 1300 metrów i jest wyciągiem krzesełkowym (dwuosobowym). Choć można się na nim uczyć historii wyciąg jest jedyny w swoim rodzaju. Kolejny wyciąg jest doskonały do nauki jazdy. Orczykowa konstrukcja o długości 300 m zabiera początkujących narciarzy na wzniesienie o różnicy wysokości niewiele ponad 20 metrów. Stok jest zadbany, choć internauci nie pozostawiają suchej nitki na drodze dojazdowej do wyciągu. Powiem Wam tyle-takie są Bieszczady- może jednak nie dla każdego? Zakochanym w Bieszczadach, takie drobiazgi zupełnie nie przeszkadzają. Trasy są sztucznie dośnieżane, a wieczorem oświetlane. Tu także można odprężyć się na chwilę w przytulnej i dość dużej knajpie. Nad nią znajdują się pokoje do wynajęcia. To kolejne miejsce, gdzie można się amatorsko pościgać na zawodach. Na zakończenie sezonu odbywają się tu zawody Ligii Podkarpackiej oraz Memoriał OLKA OSTROWSKIEGO, który pozostał w Karakorum już na zawsze. Przy obu wyciągach są szkółki narciarskie oraz wypożyczalnie sprzętu.
Ponoć w Bieszczady jedzie się tylko raz, potem się tu tylko wraca. Musicie odwiedzić Ustrzyki Dolne. Tu czas się na chwilę zatrzymuje. Ja zupełnie tego nie rozumiem, jednak wielbiam tu wracać… choćby na jeden dzień. Ludzie nagle odkładają telefony, w barze ze sobą porozmawiają. Zwyczajnie wymienią się uśmiechami… To magia Bieszczadów i oby pozostało tak, jak najdłużej. Taki Bieszczadzki ekspres to dobra propozycja, aby wybrać się z dziećmi. Stoki są super przygotowane na najmłodszych pasjonatów narciarstwa.
P.S
Czady pilnujcie Bieszczad…
*Czady
Tutaj legenda Mariana Hess.
„Bardzo dawno temu, kiedy kraina gór, lasów i połonin była
bezludna i dziewicza, panował na niej Zły-Bies. Z postaci był podobny do
człowieka, choć większy i rogaty. U ramion miał wielkie nietoperzowe skrzydła.
Zły był zazdrosny o swoją ziemię i nie chciał z nikim się nią dzielić. Jako
absolutny władca nie pozwalał dłużej się zatrzymywać w tych górach ani
pasterzom, ani kupcom. Pewnego razu przywędrowało tu z daleka plemię, któremu
przewodził młody, silny i mądry San. Dzika kraina spodobała się przybyszom.
Postanowili osiąść tu na stałe. Zbudowali chaty i założyli wieś nad największą
rzeką. Nie mógł znieść Bies, że zakwitło życie w jego dotychczas bezludnym
królestwie – rozgniewany, przeszkadzał przybyszom, jak tylko mógł. Tam, gdzie
wykarczowali drzewa, sadził nowe, do zagród z owcami wpuszczał wilki, na
poletka napędzał dzikie zwierzęta aby tratowały zbiory. Ludzie zaczęli
narzekać, ale San urzeczony pięknem tej krainy, tak ją pokochał, że postanowił
wytrwać i innych zachęcał, by nie uciekali porzucając domy i dobytek. Bies gdy
przekonał się, że nie może tych twardych ludzi pokonać w pojedynkę, stworzył
sobie pomocników – Czadów. Wyczarował ich tyle, ile starych drzew w lesie. Były
to pokraczne ludziki, ruchliwe, psotne i wesołe – szkodziły ludziom, ile tylko
mogły. Na rozkaz Biesa ze złośliwą uciechą rozganiały pasące się na połoninach
bydło, tańczyły w zbożu niszcząc wszystko, co było zasiane ludzką ręką.
Straszyły dzieci w kołyskach, budziły ludzi spoczywających po ciężkim dniu
pracy, dosypywały gospodyniom piasku do zupy, chowały drwalom siekiery.
Złośliwe były i przebiegłe, wyliczanie ich „sprawek” mogłoby jeszcze trwać.
Życie plemienia stało się jeszcze cięższe. San poprzysiągł, że pokona złe siły.
Pewnego dnia, kiedy w lesie pracował dłużej niż najsilniejsi drwale, po ścięciu
starego buka usłyszał krzyk, a potem cichutkie jęki i skargę wydobywającą się
spod ciężkiego pnia. Gdy San pochylił się, zauważył pokracznego Czada
przywalonego drzewem, proszącego o darowanie życia. Dobry San uwolnił Czada.
Wdzięczny za ocalenie duszek wyznał, że on i jego bracia nie lubią czynić zła,
ale są do tego zmuszani przez Biesa. Teraz, kiedy przekonał się o
wspaniałomyślności ludzi, postanowił nie tylko im nie szkodzić, ale pomagać.
Obiecał, że jako najstarszy w rodzie namówi do tego swych braci. Odtąd te małe
stworzenia polubiły ludzi i pomagały im, jak tylko umiały. Pilnowały i
zabawiały swymi psikusami dzieci, chroniły domy, pokazywały drogę w lesie,
rozśmieszały nawet najbardziej nieszczęśliwych, rąbały drzewo do pieca. Ludzie
odwdzięczali im się miseczką mleka i dobrym słowem.
Sielanka nie trwała długo, bo wnet dowiedział się o sprzeniewierzeniu swych
pomocników pan tej ziemi – Zły Bies. Zwołał wszystkie Czady i zapowiedział, że
albo będą trzymały z nim, albo je unicestwi tak samo jak je stworzył.
Przerażone Czady przybiegły do Sana – chciały żyć, a nie chciały szkodzić
ludziom. Podczas długiej narady najstarszych i najmądrzejszych członków
plemienia Czady podały sposób, jeden jedyny, przy pomocy którego można
zwyciężyć Złego. Pokonać go może najsilniejszy z ludzi i tylko o świcie, kiedy
Bies odpina czarodziejskie skrzydła i pozbawiony czarodziejskiej mocy kąpie się
w najpłytszym miejscu najszerszej rzeki tej ziemi. Bez skrzydeł nie może czynić
czarów, ale i tak jest ponadludzko silny. San przemyślał radę Czadów i wezwał
Biesa na pojedynek o poranku, kiedy czarodziejskie skrzydła leżały na brzegu
rzeki. Bies roześmiawszy się złośliwie na widok człowieka z toporem stającego mu
naprzeciw, nie próbując nawet sięgać po nietoperzowe skrzydła, ruszył do walki.
San i Bies zmagali się od świtu do zmroku. Człowiek słabł coraz bardziej, a
Bies zdawał się nie czuć zmęczenia. Na brzegu walkę śledziło całe plemię i
wszystkie Czady.
Kiedy Bies zrozumiał, że znalazł godnego sobie przeciwnika i przerażony myślą,
że może przegrać, spróbował schwycić i przypiąć magiczne skrzydła. Wtedy to
stary Czad, odwdzięczając się Sanowi za uratowanie życia, wrzucił je do rzeki.
W tym momencie San walczył już ostatkiem sił. Dziwny czar tkwił w diabelskich
skrzydłach, rzeka zyskała całą moc Biesa. Woda nagle wzburzyła się i zmętniała.
Wartki, pienisty nurt porwał obu przeciwników.
Zatonął w rozszalałej rzece Bies, który nie umiał pływać, ale i nie uratował
się, osłabiony walką, San. Gdy następnego dnia wody opadły, na dnie rzeki
ludzie znaleźli splecione ze sobą w śmiertelnym uścisku dwie postacie. Oddając
hołd odwadze i waleczności swego wodza, osadnicy nazwali jego imieniem wielką
rzekę. I w ten sposób pozostał – tak jak tego pragnął – dzielny San na ziemi,
którą pokochał. Góry, przez które przepływa ta rzeka, nazwali Bies-Czadami, od
imienia ich złego władcy i psotnych duszków.
Podobno Czady można spotkać tu i dzisiaj, ale że i starych drzew, w których
dziuplach mieszkają, jest już mniej, to i duszki te spotyka się rzadziej. Czady
czuwają nad pięknem tej polskiej krainy. Na wędrowców rzucają słodki czar,
który sprawia, że nie można zapomnieć jej uroku. Dlatego też w Bieszczady
przyjeżdża się tylko raz, potem się tylko wraca. Tą piękną legendę opartą na
kanwie autentycznych ludowych podań stworzył Marian Hess, bieszczadzki osadnik,
etnograf i rzeźbiarz, pasjonujący się miejscowymi podaniami i zwyczajami.”